„Odjebało”. To najczęściej miałem w głowie kiedy patrzyłem na Wacka w ostatnich miesiącach.

Raper, który był dla mnie odkryciem zeszłego roku, w tym obrał sobie za cel zrazić mnie do siebie. Komiczne stylówki, w których krzyczał coś do mnie ze Snapchata i jeszcze gorsze numery jak „Gwiazda Porno” sprawiły, że praktycznie pogodziłem się z tym, że Wac Toja jest „bustem”.

W jednym z zeszłorocznych odcinków ZA TRZY przyrównałem Wacka do Stanleya Johnsona. Obu wróżyłem wówczas bardzo szybki rozwój. Rzeczywistość pokazała jednak co innego. Stanley nie rozwinął się w tempie jakim od niego oczekiwano, podobnie jest z raperem. O ile jednak gracz Detroit Pistons nie generuje większych problemów wizerunkowych, tak u rapera grają one pierwsze skrzypce. Dłuższe bujanie się w towarzystwie Żabsona poskutkowało tym, że wśród słuchaczy większe emocje zaczęło budzić to jak się on nosi, a nie jak rapuje. Dołóżcie do tego słabą formę w wypuszczanych luźno numerach (które były niemal identyczne) i macie prosty ciąg przyczynowo-skutkowy.

NA SZCZĘŚCIE…

Nie będę nikogo oceniał po singlach i kolorze włosów (sam miałem kiedyś żółte jak Marshall Mathers).

A przede wszystkim „High N Low” okazało się być dobrą kontynuacją wydanych wcześniej krążków. Co więcej, fakt, że płyta jest dużo krótsza niż poprzednie sprawia, że jest bardziej równa. Oczywiście nie obeszło się bez kilku wpadek. Są numery, przy których po kilku sekundach wciskam SKIP, ale to jest naprawdę całkiem dobry krążek. Jeżeli podoba Ci się wyrazisty styl rapera i klimat z „Mish Mash” oraz „Middle Finger”, sprawdź śmiało, w innym przypadku trzymaj się z daleka.

Na oficjalnym LP życzę więcej pokory, co z pewnością przełoży się na jakość krążka, jego lepszy odbiór i poprawę nieco zszarganego wizerunku. Od niektórych po prostu oczekuję więcej, bo wiem jakim dysponują potencjałem.