Dawno nic nie napisałem. W tym tygodniu pojawiła się jednak idealna okazja, żeby powoli zacząć nadrabiać zaległości. Zapalenie zatok (tydzień w domu) i… debiutancki krążek JNR-a, który swoją oficjalną premierę będzie miał 8 lutego.

Uwielbiam pisać o takich płytach. Może dlatego, że uwielbiam rapowych underdogów. Gości ze skillami, których kariera z jakiegoś powodu nie poszła tak wzorowo jak powinna. Gości, którzy mają do udowodnienia więcej niż inni, ponieważ ciągną ze sobą bagaż niespełnionych przez lata oczekiwań. Nie ma jednak sensu po raz kolejny się nad tym roztrząsać i analizować, co byłoby gdyby raper wydał w swoim „prime time”. Długo oczekiwany debiut już za chwilę ujrzy światło dzienne i cholernie warto się nim zainteresować.

Zanim włączyłem drugi na trackliście utwór „Hennessy”, to zapętliłem „Intro”. Raz, drugi, trzeci i czwarty. Śpiewane wersy, którymi raper otworzył krążek nie pozwalają przejść obok siebie obojętnie (ze względu na formę i treść): „Czuję ból, bo miałem wyjść na sam szczyt, a wchodzę w tłum i czuję się w nim jak nikt. Nawet nie chcesz wiedzieć ile razy mógłbym zginąć”.

Fani wydawanych przez JNR-a przed laty „warm upów” będą zadowoleni. Raper nie zmienił drastycznie swojego stylu. Ulepszył go. Jak sam zresztą rapuje zrobił „krok do tyłu” celowo. Raper wrócił do formy ekspresji w jakiej czuł się najlepiej. I faktycznie… Czuć, że jest panem na włościach. Ostatni raz taką mieszankę luzu i pewności siebie w newschoolowym wydaniu słyszałem w 2013 roku, w momencie kiedy Gedz wydał swój debiutancki album „Serce bije w rytm” (później niestety nie zbliżył się już do tego poziomu).

Podoba mi się, że raper nie rozpacza nad „zmarnowanymi latami”. Oczywiście podnosi temat, ale przekuwa go w solidną dawkę pewności siebie i motywacji. W wielu momentach JNR jest jak wygłodniały wilk, dosłownie rozszarpuje agresywne bity mocnymi wersami (pod tym względem moimi faworytami są „Hachiko” i „Work”).

Gdybyście zapytali mnie co najbardziej spodobało mi się na tym krążku, bez wątpienia odpowiedziałbym, że refreny, które doskonale uzupełniają bezkompromisowe wersy. Idealne do śpiewania w aucie (przynajmniej w moim przypadku), albo na koncertach (jak wolisz).

  1.  Zwolnić hamulec postojowy
  2. Nacisnąć pedał sprzęgła i wrzucić luz
  3.  Włączyć „Movement”

Teraz możesz przekręcić kluczyk i wrzucić bieg. Jesteś gotowy do jazdy.

Warto wspomnieć o gościach, bo cała piątka (Abel, Astek, VNM, Gedz i Kobik) mocno się postarała, przy czym trzech pierwszych jakby ciut bardziej od swoich kolegów.

STYLU NIE KUPISZ

W pogoni za nowością i świeżością odpuść sobie małolatów, którzy co chwilę zmieniają swój styl i wizerunek (licząc, że tym razem się „trafi”). Sprawdź „Movement”, który nawet gdyby wyszedł kilka lat wcześniej, to prawdopodobnie brzmiałby tak samo jak dziś. Jest to jednak nadal poziom nieosiągalny dla większości raperów poruszających się w nowych trendach. Gdyby JNR dostał chociaż 10% tego czasu jaki media i słuchacze poświęcają „raperom z YouTube” świat polskiego hip-hopu byłby dużo bardziej stylowy.