Zastanawiałem się ostatnio jak długo będę czuł chemię do polskiego rapu. Jak długo artyści, których słucham będą tworzyć na poziomie, który będzie szedł w parze z upływającymi latami. Na pewno nie będzie ich tak wielu jak teraz. Część zakończy kariery, a inni będą skupiać się na następnym pokoleniu, które będzie wchodziło w dorosłe życie bujając karkiem. Pozostaną więc pewnie nieliczni.

W tym wszystkim nie brałem w ogóle pod uwagę nowych, dopiero rozwijających się  artystów. No bo czym kilkunastolatek mógłby zaskoczyć 25 latka? Przeciętny pewnie niczym.. W takim razie gdzie znaleźć tę igłę w stosie hashtagów? Nie martwcie się, zrobiłem to za Was.

O TrooMie pisałem w podsumowaniu zeszłego roku. Nazwałem go tam, obok Kuby Knapa, odkryciem ostatnich 12 miesięcy. Wyrażałem  jednak małą obawę o jego następne kroki. Zaledwie 4 miesiące później raper ogłosił zmianę labelu z małego INVSBL na nieco większe 3/4 UDGS. Mały, niewiele znaczący krok, bogu dzięki, że nie UrbanRec – pomyślałem.

Daniel nie jest taki jak większość 17 latków. Dystansuje się od reszty rówieśników, których całe życie poznamy zerkając na ich Instagram: „Nie jarają mnie dupeczki, vansy, starbucks inne takie. I te nastoletnie wyzwolone czekające na okazje”. Zresztą podczas odsłuchu sami prędko przekonacie się, że macie do czynienia z ponadprzeciętną osobą i zupełnie odrębnym stanem świadomości. Wystarczy spróbować zliczyć liczbę środków stylistycznych, którymi TrooM w swoich tekstach próbuje oddać miotające nim emocje.

Do tego wszystkiego dołóżcie flow w parze ze śpiewem, jakiego nie miałem do tej pory jeszcze usłyszeć na polskiej scenie (duetowi z Białego Domu raczej się nie spodoba). Cholera, momentami ten dzieciak naprawdę zachwyca. Synergia jaką tworzy z przepięknymi podkładami ka-meala jest niesamowita (kolejny przykład dobrze obrazujący przepaść jaka dzieli polskich  producentów i raperów). Kodeinowy suicide rap jak powiedział mój kolega. Jeżeli lubicie takie brzmiena to z przyjemnością zatopicie się w hipnotycznym „Myślokształcie”, który jest jednym z najlepszych utworów na płycie. Podobny odlot da Wam również „Burza”. Warte odnotowania są także liczne anglojęzyczne followupy.

Featuringi to kolejna ważna po warstwie tekstowej i muzycznej część tej płyty. Wiedzcie, że jeżeli na płytę siedemnastolatka dogrywają się rozpoznawalni w całym kraju raperzy, to albo wygrał jakiś konkurs i wytwórnia „pcha ten syf” wykorzystując moment, który może się już nie powtórzyć. Albo… jest faktycznie zdolny i udało mi się zdobyć zaufanie wśród starszych kolegów. W tym przypadku mamy oczywiście do czynienia z tą drugą, rzadziej spotykaną opcją. Bonson, Enson i Mam Na Imię Aleksander doskonale odnaleźli się na bitach ka-meala. Żaden z nich nie jest tutaj na siłę. Nie są tu również tylko po to, by użyczyć  swoich ksywek. Odwalili dobrą robotę potwierdzając fakt, że płyta pod każdym względem była przemyślana.

Zatrzymam się jeszcze na chwilę przy Aleksandrze, który z każdym kolejnym featuringiem robi na mnie coraz lepsze wrażenie. Biszowskie inspiracje znikają, a jego podśpiewywanie brzmi coraz lepiej. Piszę to słuchając o 5:46  „Insomni”, która jest jednym z najlepszych utworów na płycie. To oryginalny, klimatyczny i kipiący uczuciami lovesong. Dawno nie słyszałem tak dobrego.

W przypadku młodego i eksperymentującego rapera zawsze pojawia się zagrożenie grafomanii. Łatwo jest używać trudnych słów i udawać artystę. Siksy na to polecą, ale nawet one kiedyś się zorientują, że to ściema. Jednak na „Primus Luporum” wszystko wydaje się być poukładane, sensowne i mądre. TrooM nie ściemnia, a mimo to nadal czuję obawę o jego przyszłe kroki. Ta płyta byłaby świetną.. drugą płytą. Bardzo wysoko postawiona poprzeczka może być przekleństwem. Wiosna i nadchodzące lato to dobra pora aby wypuścić lekki, bangerowy materiał, którym to zauroczył mnie Daniel. Ten zdecydował się jednak na zgoła odmienny krok. Nie chce się wyszaleć, od razu uderza w cięższe klimaty. Czy to dobrze? Przekonamy się za kilka lat. Nie mam zamiaru pompować balonu, ale jestem pewien, że ta płyta doczeka się w przyszłości kilku reedycji. Lepiej się pospieszcie, jeżeli chcecie mieć pierwsze wydanie.