Styczeń 2015, Dwa Sławy swoją premierą ustawiają cały rok i nie biorą jeńców. Każda wydawana później płyta jest (na pewno przeze mnie) porównywana do tej, która wyszła z łódzkiego Embryo.

Grudzień 2015, szkicuję podsumowanie roku i zaczynam od najlepszej dziesiątki. Nie mam wątpliwości kto będzie na pierwszym miejscu.

1 Stycznia 2017, po ciężkiej jesieni (zdecydowanie pojawiło się zbyt wiele płyt) tak samo jak śniegu wypatruję nowego krążka duetu. W zasadzie to czekam tylko na nich i Almost Famous, bo polski rap coraz częściej mnie męczy i rozczarowuje.

2 Stycznia 2017, pakuję się na trening i oglądam Bedrag (polecam). iPhone daje mi o sobie znać wibracją, na ekranie widzę powiadomienie z messengera. Nowa wiadomość od Marka Dulewicza okraszona hashtagiem #supertajne. Rzucam wszystko i biegnę po kabel do transmisji danych. Wiem co kryje się pod linkiem, który otrzymałem. Uświadamiam sobie, że cholera (!) naprawdę czekałem na tę płytę! Kto jak kto, ale oni nie mogą mnie zawieść. Nawet kurwa nie próbujcie!

Po singlach, które mogliśmy obejrzeć zupełnie nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. Kiedy zobaczyłem trailer do „A może by tak” byłem pewien, że to kolejny żarcik i za chwilę dostaniemy banger. Stało się zupełnie odwrotnie. Numer trafił prosto do pnia mózgu, który jest odpowiedzialny za emocje. W tym przypadku skutecznie pobudził jesienną chandrę. To nie jest klimat, do którego przyzwyczaiły nas Dwa Sławy.

Na końcu teledysku do zamykającego płytę utworu raperzy spotykają siebie samych sprzed dwóch lat. Oni już to wiedzą, ja dowiedziałem się w ostatnim tygodniu, z kolei Wy dowiecie się pod koniec kolejnego. Nie ma ucieczki od drogi, którą wybrali. Powód? Znowu odniosą sukces. Jest jednak szansa, że ta podróż będzie wyglądać zupełnie inaczej, ponieważ „Dandys Flow” to krążek inny i mam wrażenie, że zdecydowanie bardziej „zaplanowany” od swojego poprzednika.

Płyta w dużym stopniu jest sumą obserwacji i przeżyć, jakie raperzy zgromadzili podróżując po kraju. Ci, którym spodobały się stonowane single będą bardzo zadowoleni. „Dandys Flow” to płyta doskonale wyważona.

Jarosław i Radosław nie stracili umiejętności celnego i zarazem humorystycznego opisywania rzeczywistości (raperzy weźcie na warsztat ten krążek i przestudiujcie jak zgrabnie można tworzyć historie w obrębie jednego numeru) – ballada o estrogenie czy pean na cześć kobiecego tyłka to tylko dwa przykłady, a znajdziecie ich dużo więcej. Chłopaki nie stracili też swojej zawadiackiej stylówki, dalej są cwaniakami, których polubiliśmy. Dalej znajdują odniesienia i porównania, przy których złapiesz się za głowę krzycząc „Daaayum, to jest świetne!”. Jest jednak sporo momentów, w których odkrywają się przed nami, jak chociażby w Astek w „Białej Kredce”.

Fani imprezowych numerów, jeżeli zaczynacie się martwić – natychmiast przestańcie. Gwarantuję, że nie będziecie skakać tylko przy „Pengaboys” wyprodukowanym przez P.A.F.F.A. (ale to bangla!).

Jeżeli jesteśmy już przy produkcji, to zdecydowanie dobrym posunięciem było zwiększenie liczby gości odpowiadających za podkłady. Nadal prym wiedzie elektronika, ale jest dużo bardziej różnorodnie. Muszę też wspomnieć o jedynym gościu na płycie – Tede, który dał świetną zwrotkę.

Dandys Flow to krążek, którego nie sposób nie lubić. Bo nie sposób nie lubić chłopaków. Pod wywiadem, który przeprowadzałem z nimi kilka miesięcy po premierze ostatniego krążka ktoś napisał „Jakieś ulizane wychudzone chłoptasie. Jak to jest dzisiejszy Hip-Hop to ja dziękuję”. Z pomadą na włosach i rurkami na dupie z dumą napiszę, że o taki hip-hop walczyłem. O przekurewsko stylowy i oryginalny rap, który znów robi różnicę.

Odjebane perfekcyjnie jak dandys.