Już jakieś dwa tygodnie temu napisałem na fejsie jak cieszę się na koncert Bałagane we Wrocławiu. Ja cieszący się na koncert polskiego rapera to naprawdę zaskakujące (szczególnie dla mnie samego), bo przez ostatnie 2 lata totalnie straciłem ochotę na tego typu rozrywkę. Tym razem nie zamierzałem odpuszczać bo:
- za bardzo lubię tego gościa,
- chciałem skonfrontować swoje oczekiwania z rzeczywistością i opiniami innych o średniej jakości koncertach,
których widziałem dosyć dużo. Głównie chodziło o krótki czas trwania, słaby kontakt z publiką i wspieranie się utworami lecącymi w tle. Ciężko jest mi być obiektywnym, bo bawiłem się jak dzieciak, przeskakałem ponad godzinę śpiewając teksty swoich ulubionych numerów swojego ulubionego rapera. Kaz grał bez supportu i bez hypemana. Na scenę wbiegł na scenę i od razu zaczął z rozmachem. Zagrał każdy utwór jaki chciałem usłyszeć. Ugotował „Chaczapuri”, „Bracia Golec” donieśli „Prosciutto Crudo”, był telefon do „Kuzyna” i darliśmy się „Mordziaty, mordziaty”. Co więcej, raper pozdrowił ze sceny nawet panów z CBŚ-u.
Kontakt z publiką faktycznie był niewielki, przerwy w utworach krótkie, ale dla mnie to była sprawa drugorzędna, bo bawiłem się jak na koncercie Gurala mając 16 lat. Może to Kaz, może to Jack Daniels.
Najwięcej w notatniku mam jednak zapisane o tym co było przed koncertem.
Pozycję do obserwacji zająłem jednak już wcześniej, kiedy na ławce przed klubem kończyliśmy drinki. Wokół zacząć pojawiać się fanbase rapera, który wyglądał niemal jak jego klony. Królowała kombinacja dresowego stylu i „młodego ulicznego biznesmena”. Polówki, czapki z wygiętym daszkiem i przerzucone przez ramię małe torby. Wśród marek prym wiódł Ralph Lauren, Gucci (trochę wątpliwej jakości), Napapijri i Calvin Klein. Wszyscy wyglądali zajebiście szybko i widać, że zależało im żeby sprawiać wrażenie groźnych. No może poza grzecznym chłopakiem w polówce Gucci, który nie mógł skończyć ćwiartki wiśniówki i wyrzucił ją do kosza. Ale widać, że był przy okazji na randce i to go trochę tłumaczy. W swojej niebieskiej, satynowej kurtce na pewno jednak rzucałem się mniej w oczy niż dwóch zbłąkanych studentów z postawionymi grzywkami, którzy byli ubrani w hawajskie koszule.
90% ludzi na koncercie to byli faceci (ja akurat zadbałem o parytet w swoim towarzystwie), którzy w większości ubrani na czarni i zgromadzeni pod sceną wyglądali jakby przyjechali skuterami prosto z Neapolu na polecenie Enzo z serialowej Gomorry. Co do dziewczyn, faktycznie było ich niewiele i kilka zdecydowanie wyglądało jak Matka Boska „Wannabe”. Nie mam tutaj zamiaru nikomu niczego ujmować, broń boże! Myślę raczej o skali tego jak Bedogie zmienił polską scenę. Bo zmienił i nawet don’t fuck with this.
Wniosek: koncertowy audience Kaza jest w dużej mierze podobny do tego jaki ma PRO8L3M i Sokół.
Wypad do Wrocławia zaliczam na 5 z plusem, after party na nocnym targu było pyszne.
1 comment
Cóż, każdy artysta dba o swój wizerunek :) jak potrafi.