Hasz był mocny. I to tak bardzo, że zapobiegł porannemu kacowi. Po rozciągnięciu się, nadszedł czas na poszukiwanie śniadania… Lewo, prawo, prosto. Pusto. Cisza jak makiem zasiał. Obrzeża Hradec wyglądały tak każdego dnia.

No to jednak w prawo zwrot. Udało się! Po przejściu kilkuset metrów z jednej z kamienic uśmiechnął się do mnie duży szyld z szynką i piwem. A w środku miła starsza pani, która uraczyła mnie Gambrinusem, ciepłą chrupiącą bułeczką i super zdrowymi „Bramburkami”…second love. Ewa Chodakowska byłaby dumna.

Pełni energii, po sporej dawce składników odżywczych ruszyliśmy na przystanek poczekać na autobus, który za warunek przyjazdu wymagał wypicia kolejnych dwóch Gambrinusów. Nie narzekaliśmy.

Do miasta dotarliśmy więc w jeszcze lepszych nastrojach. Po zaopatrzeniu się w legendarnym Tesco, delektując się Studencką (czekoladą studencką, a nie czeską studentką:) zdając się jedynie na ślepy los zaczęliśmy poszukiwać jadłodajni. „Chińczyk” w centrum okazał się być całkiem dobrym wyborem. Może wielu to nie zdziwi, ale z pewnością sporo się zaskoczy: łatwiej w Czechach o pierożki won ton niż o knedle z sosem. Cóż… o kuchni jeszcze się rozpiszę.

Na pole wybraliśmy się stosunkowo wcześnie. Najpierw postanowiliśmy jednak zahaczyć o „jezioro” spowite gęstą rzepą. Podziwiam (albo i nie) pannę, która brała w nim mydlaną kąpiel. Damn it’ girl! Oxon mówił, że dobrą opcją jest miejski basen, więc sprawdź za rok.

 

Drugi, najlepszy polski koncert na Kempie zaczął się stosunkowo wcześnie. „Za młodzi na Heroda” pojawili się na scenie tuż po 16 i roznieśli ją w pył. Za rok, powinni grać przed gwiazdą wieczoru. Rozrywkowiczów udało mi się złapać na chwilę tuż po ich koncercie. Najpierw jednak Gdzie jest M?

Ps. Zielona Góra, Rasmentalism zagra u nas 4 października. Szczegóły znajdziecie tutaj. Niedługo pojawi się szansa na wygranie biletów. Śledźcie bloga.

 

Odkryciem dnia został Black Milk, który z livebandem dał naprawdę mocny koncert.

Po koncercie rapera pochodzącego z Detroit przyszedł czas na KęKę. Moje oczekiwania wobec tego koncertu były duże. Zresztą nie tylko moje. Kiedy okazało się, że YZO EMPIRE nie mają zamiaru schodzić ze sceny, zaczęło robić się nerwowo. Tłum śpiewał „Polska, Biało Czerwoni”, a KęKę chodził nerwowo po zadymionym bekstejdżu. Po kilku kolejnych minutach zwłoki na scenę dumnie wkroczył osobnik w uniformie Ciemnej Strefy i zaczął rozstawiać się z piwem za konsoletą. Podziałało, scena zaczęła pustoszeć, a raper z Radomia wyluzował.

Głupio mi, że to robię, ale koncert określę gimbusiarskim słowem: OGIEŃ. Poniżej znajdziecie dowód.

Potem cały Kemp płonął… A mi świat wirował. Nie ma co się rozpisywać… HHK to rzeczywiście festiwal z atmosferą, a jeśli nadal macie choć cień wątpliwości to:

a) odpalcie ponownie filmik z Kękę,

b) cierpliwie czekajcie na trzecią część relacji


[/vc_column_text][/vc_column][/vc_row][vc_row][vc_column][vc_column_text][/vc_column_text][/vc_column][/vc_row]