Ostatnie miesiące w amerykańskim rapie bezsprzecznie należały do molly (MDMA powszechnie znane jako ecstasy, jednak daje większy odlot). To między innymi z jej powodu Rick Ross stracił ogromny kontrakt z Reebokiem, ponieważ była przyczynkiem do lirycznego gwałtu. To także jej w przeszłości bronili Juicy J, TI czy Kanye West. Teraz to jej popularyzacji postanowił odnieść się Kendrick Lamar.

W rozmowie z MTV Lamar zauważył, że są pewni artyści, którzy utożsamiają określone trendy, jednak wcale według nich nie żyją. Wielu natomiast dąży do naśladowania ich, co po pewnym czasie robi się zbyt oklepane. W hip-hopie przede wszystkim chodzi o oryginalność i wyparcie naśladownictwa – dodał.

Warto odnotować także wywiad XXL z Trinidadem Jamesem, który powiedział, że nierozważne zażywanie narkotyków może mieć złe skutki, a w życiu najważniejsze jest umiarkowanie (really? gość obwieszony od dołu do góry złotem mówi o umiarkowaniu?)

Szczerze koleś, to życie jest oparte na umiarze. Wszystko co robisz, musisz robić z umiarem. Ludzie przesadzają, a to kończy się przedawkowaniem i śmiercią. Niektórzy artyści dzięki narkotykom stworzyli swoje najlepsze utwory. Nie mogę powiedzieć, że one przeszkadzają w hip-hopie, ale wielu ludzi bierze zbyt serio to, o czym mówimy.

Narkotyki niszczą ludzi, ale tworzą legendy. Wygląda na to, że molly, młoda dyskotekowa pani do towarzystwa spowszedniała i zaczyna tracić swój urok. Okazała się krótkim trendem, który narobił więcej szkód, niż przyniósł pożytku. Death to molly jak radzi Kendrick Lamar zamykając Bitch, Don’t Kill My Vibe.