fot. Gabriela Połubińska
Ostatni hip-hopowy koncert na jakim byłem w Zielonej Górze odbył się w lutym. Bonsona i Reno przyszła zobaczyć ledwie garstka osób. Potężna obsuwa, dużo alkoholu, dwadzieścia osób pod sceną. Swojsko – też fajnie. Ale magii nie było. Jakże inny był piątkowy wieczór.
Dawno nie widziałem takiej kolejki przed wejściem. Łapiemy się z Kubą Stemplowskim i wbijamy przed tłumem. Od razu kolejne zaskoczenie, bo w środku jest już sporo osób.
Wcześniej Kuba poinformował mnie o obsuwie (nie z ich winy). Sarius miał grać o 22:00. O tej godzinie wpadł jednak dopiero na backstage. Miły, uśmiechnięty, wita się z każdym. Dobry chłopak, widać od razu. To jego pierwszy koncert w Zielonej Górze (pod tym względem jesteśmy specyficznym miastem, Donguralesko kiedyś dostanie pomnik pod jednym z klubów) i bardzo symboliczny. Za scenę przyszły kuzynki Mariusza, okazuje się, że ma tutaj rodzinę i często bywał w Winnym Grodzie jako dzieciak (tutaj urodził się jego ojciec).
Kulturalnie wszyscy łapią za kieliszki, mija 10 minut i Sarius wyraźnie nakręcony pyta czy już może wchodzić. Okazuje się, że to dopiero support.
22:24 Sarius nerwowo czesze grzywkę i pyta czy to już jego kolej.
22:29 Menadżer klubu daje znak. Z sali słychać gromkie nawoływania. Ksywka rapera przebija się przez zamknięte drzwi. Gabi odpala aparat, a my ostatnie kieliszki.
Obsuwa jako piąty element hip-hopu? Chyba najmniejsza jaką kiedykolwiek widziałem.
Nie pamiętam takich tłumów na Wyspie. Nie pamiętam też takich „ładnych dzieciaków” pod sceną. Wyjątkowy (nie)raper i niestereotypowi odbiorcy. Koncert otwiera „Wiking” i klimat rozlewa się przez tłum podniesionych rąk i wpatrzonych w artystę oczu.
Bawię się naprawdę dobrze i sam jestem zdziwiony, że znam teksty z poprzednich krążków. W telefonie mam zapisane, że o 22:46 padło z tłumu pierwsze „Mariusz Kocham Cię”, a trzy minuty później Sarius nawrzucał rozpieszczonym raperom.
– Co? Jedzie po młodych? Zawsze tak robi – mówi uśmiechnięty Kuba.
23:00 Klub się trzęsie przez refren z „Dobrego chłopaka”.
To była przedostatnia rzecz jaką zapisałem w notatniku. Potem była tylko „wódka z Kubą”.
Mija około godziny i kończy się koncert (było grane bis), ale nie dla ekipy. Tłum zmniejszył się może o 1/5 – większość czeka w kolejce po zdjęcie i słowo.
Klasa. Dawno nie miałem takiej radochy z rapu. Gdyby jeszcze tylko kac był mniejszy. ;-)