„Berlińskie Psy” odpaliłem w sobotę i już w niedzielny wieczór szukałem informacji o drugim sezonie.

Zaskakująco odważny serial jak na niemiecką produkcję. Po naszych zachodnich sąsiadach nie spodziewałem się takiego otwartego pokazania ich lokalnych (stających się jednocześnie globalnymi) problemów. Znaczna część akcji osadzona jest w „socjalnych” Niemczech, których nie mamy okazji często widywać na dużym ekranie. I to właśnie „brud” tej produkcji wciągnął mnie najbardziej.

Głównym tematem serialu jest śledztwo w sprawie brutalnej śmierci młodej gwiazdy niemieckiej reprezentacji w piłkę nożną Orkana Erdema, który swoją ostatnią przejażdżkę luksusowym autem zakończył w berlińskiej dzielnicy Marzahn. Dzielnicy będącej jednocześnie siedzibą lokalnych neonazistów.

I choć głównym wątkiem jest śledztwo w sprawie śmierci, to tarcia rasowe są tutaj najważniejsze. Z jednej strony mamy arabskich gangsterów, wśród których czołową rolę zagrał raper SINAN-G, a z drugiej prostych wyznawców śmiertelnej ideologii. Podobny podział rasowy (choć tutaj nazbyt przekoloryzowany, bo policjant tureckiego pochodzenia jest jeszcze gejem lubiącym „zielony specyfik”) jest po stronie pary stróżów prawa. Różnica jest taka, że ci drudzy muszą ze sobą współpracować i nie przychodzi im to łatwo.

Warto także wspomnieć, że SINAN-G nie jest jedynym raperem w produkcji Netflixa. Obok niego pojawia się także YONII, z którym nagrał nawet tytułowy numer do serialu.

Znaczna część oglądających narzeka na efekty wizualne i scenografię. Na szczęście ja przed włączeniem „Berlińskich Psów” obejrzałem „1983” i poczułem ulgę, że w końcu nie muszę szukać kolejnego serialu.

Polecam