Doczekaliśmy się momentu, w którym pierwszy „Żbik” Tego Typa Mesa trafił na wybieg. Naturalnie padło na tego, który był najlepiej przygotowany do debiutu przed publicznością. O tym, że Kuba Knap to wyjątkowy styl i osobowość mieliśmy szansę przekonać się już wcześniej. Mniejsze projekty wiązały się jednak z większym luzem, zajawką i zabawą. Pełnoprawny longplay miał pokazać, czy faktycznie mamy do czynienia z naturalnym liderem „młodej Alkopoligamii”. 

I pokazał.

Nie będę Was trzymał w niepewności. Debiutant po krótkim „Stop” otwiera przed nami drzwi do swojego świata. Coś jak Narnia, tylko z czarodziejskimi płynami i ziołami dla dorosłych. Robi to w takim stylu, że źrenice rozszerzają się wyłącznie z wrażenia. „Mhm” to suma cech jego osobowości, które złożyły się na sukces. Mały „polski sen”, który miał szansę zrealizować się dzięki pełnemu oddaniu swoim słabościom. No dobra, duże znaczenie miał jeszcze talent połączony z byciem sobą. Niby takie oczywiste, a tak rzadko spotykane. Jakoś rok temu wychodząc z toalety we wrocławskim Mc Donalds minąłem się w drzwiach z wysokim gościem, w znoszonych lenarach i bejsbolówce Moro Sport. True 2 the game. To było widać od razu.

Ta prawdziwość, pozwala mówić mu o wielu sprawach w swojski sposób kojarzący się z zeszłorocznym debiutantem z Radomia: „Na fali, mów mi Patrick Swayze, płynę. W Społem zostają martwi prezydenci. Weekend. Flota jebana nie przychodzi hop-siup. Ze szczytem za pan brat, ale często jestem w proszku”.

Knap to kawał plejasa. W Alkopoligamii to jednak nic dziwnego, raczej warunek sine qua non. Raper twardo stoi (trochę głupio to teraz brzmi) przy swoich hustlerskich zasadach, które pozwalają mu nawijać takie wersy: „Jestem najlepszym, jakiego miałaś, nikt cię nie wydyma jak ja. Jestem najgorszym, jakiego miałaś, nikt cię nie wydyma jak ja”. Swojej miłości do panien poświęca dużą część płyty, w „Od stóp do głów” łypie na nie chciwym wzrokiem, by w  „Zatrzymaj mnie” zapewnić, że nie jest „wczuty w suki”.

„Lecę, chwila, spadam” reklamowane jest jako „klimat nietrzeźwego czilałtu”. I faktycznie, laidbackowe utwory stanowią większość tracklisty skompresowanej w oldschoolowym opakowaniu (uroniłem łezkę widząc czarny plastik przy zawiasie). Jeżeli na co dzień nie żyjesz według prostych zasad, które wyznaje Kuba Knap, to nie próbuj słuchać tej płyty w ciągu pięciu pierwszych dni tygodnia. Rozstraja, demoralizuje i rozleniwia. Nogi nie rwą się do pracy, tylko po kolejną butelkę zimnego piwa, które jest tylko początkiem do zrobienia sobie weekendu z tygodnia. Nie uciekniesz przed tym jak Rap Addix. Nawet nie obejrzysz się, kiedy będziesz śpiewał, że jesteś „zbyt dziabnięty”. Swoją drogą, ten numer można określić polskim „Swimming Pools”. Przy czym nie jest to żadne wzorowanie się na Lamarze, ale raczej skorzystanie z szablonu jaki Mes zaprojektował swoją ostatnią płytą.

O tym, że lepiej porzucić obowiązki raper będzie starał się was przekonać także w „Wszystko co masz” i „Jak dym z tipa”. Oba te numery oprócz tematyki łączą także świetne refreny. Czytelniku oboje dobrze wiemy, że gdy jesteś sam/a w domu śpiewasz, że „wymykasz się światu”.

Featuringi to najsłabsza część płyty. Pomimo, że słuchając zwrotek 2cztery7 masz wrażenie, że Knap od zawsze był członkiem tej grupy, to nadmierna ilość gości w kolejnych numerach już drażni. Wystarczyłoby poprzestać na świętej trójcy, Ciechu i Kubanie (coraz bardziej go lubię, a bit z „Też chciałbym to wiedzieć” jest dla niego po prostu stworzony). Wiem, że zajawka przede wszystkim  i stąd tyle kumpli na trackach, ale dla mnie za dużo.

„Lecę, chwila, spadam” to debiut na poziomie zeszłorocznych płyt KęKę i Gedza. Oznacza to, że w obliczu jesiennej premiery jaką planuje Quebonafide czeka nas znów bardzo wyrównana walka o tytuł „Rookie of the year”. Bardzo mocna pozycja.

PS. Kuba zagra na HHK 2014 i to dwukrotnie!