Kilka dni temu za pośrednictwem portalu Mass Appeal Nas opublikował list, w którym nazwał Donalda Trumpa rasistą. Raper w żadnym momencie nie spróbował nawet znaleźć argumentu dla swoich słów. Ot rzucił między zdaniami informację o tym, że tajemnicą poliszynela jest to, że Prezydent jest rasistą.

Co poczułem po przeczytaniu tego tekstu? Obojętność. Po wszystkich obelgach, happeningach i atakach w kierunku Trumpa, które miały miejsce podczas kampanii wyborczej pozostaję niewzruszony na takie wypowiedzi. Rzeczywistość stała się do bólu przewidywalna. Organizacje walczące z rasizmem czyhają na potknięcia administracji nowego prezydenta, a gdy te się nie pojawiają, to same starają się podnosić dyskusję – często robiąc to za pośrednictwem liderów opinii jak np. Nas. Problem zaczyna się wtedy, kiedy nie ma partnerów do rozmów, ponieważ… nikt nie reaguje na zaczepki.

Tekst Nasa nie spotkał się z żadną odpowiedzią, którą warto przytoczyć. Oprócz publikacji na portalach informacyjnych, które przekazały wiadomość, że raper napisał list, w którym nazwał Trumpa rasistą nie pojawiło się absolutnie NIC. Nawet ideowy bastion Afroamerykanów w postaci portalu The Grio nie podniósł tematu w takim stopniu, w jakim często rozdmuchiwał drobne afery.

Wyjścia są dwa. Albo wszyscy się zgadzają z Nasem, albo w rzeczywistości, której utarło się, że nie ma granic te jednak są. I są to granice cierpliwości, po których pojawia się zobojętnienie. Jak długo można „bić pianę”?

Psy szczekają, karawana jedzie dalej. „Lokalne problemy” zeszły na margines marginesu, bo póki co skuteczne próby naprawy nawarstwionych przez lata problemów USA (od Chin, przez Koreę Północną po Bliski Wschód) przez administrację Trumpa zamykają usta wszystkim krytykom.