Rasmentalism – Wyszli coś zjeść (2015)
Oceniając „Za młodych na Heroda” napisałem, że chłopaki tworzą duet idealny, którego jakość przekracza magiczne 98% jakim dysponował Walter White do pary z Jessem Pinkmanem. Chemia, która łączy Rasa z Mentem jest silniejsza niż związek chlorowodorku. Dostajemy narkotyk najlepszej jakości. Klasyk w dniu premiery na ulicach. Niedościgniony przez resztę konkurencji towar. Czysta magia. Żadna, czarna czy biała. Real good shit.
Podobnie jak historia chemika z liceum i lokalnego dilera, ta również ma swój koniec. Koniec Rasmentalismu jaki znacie. Deal with it.
Dlaczego?
Z prostej przyczyny.. Pozmieniało się. Musiało. Jak rapuje w otwierającym płytę numerze Ras „Po najgorszym, mam najlepszy rok w życiu”. Niebywały sukces, jaki dzięki ostatniej płycie osiągnęli raperzy, przełożył się na ich życie. Ras ze smutnego rapera stał się szczęśliwym (no prawie) raperem, a Ment mógł pozwolić sobie na dużo więcej. Kiedy większość producentów rozpycha się w pogoni za kopiowaniem aktualnie panujących trendów, on poszedł w zupełnie odwrotnym kierunku i obrał kurs na złote (moim i jego zdaniem) czasy w hip-hopie. Czasy, w których „Kanye West nie chodził z lustrem pod ręką, chłopaki z Outkast byli świeży i czyści, Talib Kweli i Hi-tek mieli wspólny tok myślenia, a Camron wcale nie wyglądał tak głupio w fioletowym”.
Spokojnie. Nie znaczy to jednak, że chłopaki przestali być sobą. Wszystko nadal brzmi znajomo i będzie wam towarzyszyć przez najbliższe lato i lata.
Przygoda Waltera dobiegła końca, ale jest jeszcze Saul Goodman. „Wyszli coś zjeść” to nowa historia, ale reżyserowana w niemal identyczny sposób jak jej poprzedniczka. Nowe otwarcie, ale wszystkie mocne strony duetu są na miejscu. Płyta przyciąga i nie pozwala się oderwać zanim nie przebrniemy przez wszystkie 14 odcinków.
Bity Mentosa nadal budzą uśmiech na twarzy, a Ras ma wiele do powiedzenia (mówi o obawach, które wiążą się z tą płytą, ale w żaden sposób go nie paraliżują). Jest bardziej pewny swojej wyjątkowości na tle powszechnej mizerii i wielokrotnie daje temu wyraz. Jest krew, która buzuje w żyłach przy „Na Horyzoncie„, jest pot, który towarzyszy lękowi przed porażką w „Filmie o nikim” i łzy w „Byłoby łatwiej” (trafia w serducho, co?).
Mówienie, że Ment przesadził z ilością instrumentów, a Ras przestał być dobrym tekściarzem to zwykłe czepianie się, które pojawiłoby się bez znaczenia jak dobra byłaby ta płyta. Celowo nie chcę porównywać tego krążka do „Za młodych na Heroda”, bo chyba zbyt wielkim sentymentem darzę tamtą produkcję (wy pewnie też), a to nie sprzyja trzeźwemu osądowi.
Doprawdy piękny mamy początek roku. Do świetnych płyt Dwa Sławy, KęKę i Quebonafide z dumą dołączają ich koledzy. Rap dwudziestoparolatków i wczesnych trzydziestolatków, którzy dzięki talentowi i konsekwentnej pracy, idąc przeróżnymi ścieżkami powoli trafiają na szczyt.
5 comments
No średnio wyczerpująca ta recenzja:)
Ale ten spoiler z Walterem :(
Katowane z 20 razy już, te bębny to poezja
Nie zwykłem pisać specjalnie długich recenzji. :-)
płyta bardzo dobra, ale przehajpowana ewidentnie. Ras nie dorównał poziomowi narzuconemu przez Menta.