Elliminati oczyszczenie, Kurt Rolson rozliczenie, Vanillahajs… cwaniaczenie. To, że odkuł się bo umie to już wiemy. Teraz po trzech sytych latach rozsiada się na mainstreamowym tronie i robi to, co mu się żywnie podoba.

Spokojnie, nie wprowadza żadnego terroru. Rządzi, ponieważ udało mu się porwać serca młodego elektoratu, który kiedy już zdecyduje się głosować prawie zawsze daje władze swojemu kandydatowi. Co ciekawe raper nie uważa, żeby był to jakikolwiek powód do wstydu. Mówi wprost: prawo gimbów to prawo rynku u nas kumasz […] masz coś do moich gimbów?.

Budowanie swojej legendy tu i teraz poprzez częste podnoszenie tematu infamii przyniosło sukces zarówno komercyjny jak i muzyczny. Idealnie oddaje go Iza Luiza, gdzie Tede znów wyprzedza swoich kolegów z branży, przy okazji zostawiając słuchaczy z dozą przemyśleń. Idol z krwi i kości.

To wyprzedzanie konkurencji jest domeną trzech ostatnich płyt. Nigdy jednak nie było tak zauważalne jak teraz. Tede ryzykuje bardzo dużo. Mam nawet wrażenie, że momentami pędzi na czołówkę i ma Wyje wyje bane. Hate it or love it. Ja stoję pośród zwolenników tego wycia i sam byłem zaskoczony, kiedy zobaczyłem na YouTube, że oponenci są w tak dużej mniejszości.

Szanuję to podejście i to, że Jacek nie ma najmniejszej ochoty osiadać na laurach. Kreuje kolejne trendy, zamiast jak koledzy bezpiecznie czerpać że sprawdzonych rozwiązań. Jasne, powiesz że brzmi jak Future, ale pokaż drugiego rapera z głównego nurtu, który tak swobodnie robi sobie Stany w Polsce.

To pokazuje też, że raper postępuje bardzo rozsądnie. Chce nadal być na językach u swoich wiernych fanów i z apetytem patrzy na kolejne roczniki, których gusta są bardzo płynne. I najfajniejsze jest to, że pisze to 26 latek, który całkowicie odnajduje się w tej stylistyce.

Tede posłuchał słuchaczy (nie biorąc pod uwagę dodatkowego CD z edycji limitowanej) i tym razem nagrał jeden krążek. Oczywiście nie byłby sobą gdyby zamknął go w 50 minutach. Dostajemy dużą, bo liczącą 22 numery tracklistę (wliczając w to bonusy), z której spokojnie kilku numerów można by się pozbyć. Jednak z drugiej strony taka ilość to zawsze wartość dodana, bo gusta są rożne.

Klimat jest mocno różnorodny, od lekkich piosenek o „miłości”, przez materiały na radiowe hity (Pażałsta), kipiące absurdem utwory (Michael Kors i bang bang bang Abla ) do imprezowych bangerów (Ostatnia Noc). W tym miejscu szczery bow down dla Sir Micha, który znów udowadnia, że jest w ścisłym topie polskich producentów.

Tede został królem mainstreamu, a na horyzoncie nie widać nikogo, kto mógłby mu zagrozić. Pamiętajcie jednak, że władza która staje się zbyt zuchwała i przestaje szanować ogół obywateli zaczyna tracić zazwyczaj zupełnie tego nie zauważając (przy okazji pozdrawiamy, tfu żegnamy PO). Osobiście liczę, że obejdzie się już bez podnoszenia tematu Ryśka, który zdecydowanie zaczął już męczyć słuchaczy. Niech rozszerzona wersja #Hot16Challenge, którą słyszmy na płycie będzie ukoronowaniem muzycznego triumfu nad poznaniakiem.

Vanillahajs to kolejna równa i równie dobra płyta co poprzednie.