W jednym z ostatnich wywiadów DJ Premier powiedział, że skupianie się na wieku raperów jest obecnie jednym z największych problemów w hip-hopie. Oczy wszystkich wokół zwrócone są na młode, obiecujące talenty, podczas gdy ich starszych kolegów pyta się głównie o to, kiedy zakończą karierę.

Trudno jednak jest się rozstać z rzeczą, która towarzyszyła im co najmniej przez połowę życia, i którą zapewne darzą szczerą miłością.

Ten problem będzie nabierał coraz większego rozmiaru także w polskim hip-hopie. W końcu nasza kultura skończyła w tym roku dwadzieścia lat. Pionierzy sceny zbliżają się lub mają już za sobą symboliczną „czterdziestkę”.

Dla części z nich ten problem rozwiąże się bardzo naturalnie. Zwyczajnie przestaną odnajdywać się w środowisku, którego formuła jest coraz bardziej „płynna”. W styczniu podczas rozmowy z Kubą Stemplowskim ten temat poruszył Eldo, który stwierdził, że ta forma po prostu się dla niego wyczerpuje. Raper nie widzi siebie na scenie za pięć lat.

Pozostałym nie przyjdzie to jednak tak łatwo. Widzę co najmniej trzy kierunki, w których mogą pójść ojcowie gatunku.

Najtrudniej będzie tym, którzy już dawno okopali się na bezpiecznych pozycjach. Ich kariery już zaczęły wygasać. Spowodowało to wiele czynników, za najważniejsze uważam to, że przestali zaskakiwać słuchaczy i nawet najwierniejsi fani płacą i płaczą przy krążkach swoich idoli. Te wydane w ostatnich latach nie różni zbyt wiele. Ciężko odróżnić jeden utwór od drugiego, gdyż wszystkie brzmią tak samo. Do tej grupy zaliczyłbym z pewnością Peję oraz PIHa.

Poznański raper ma jednak przewagę nad białostockim kolegą, gdyż udało mu się wychować następcę. Swoistego spadkobiercę, który przejmie jego obowiązki (podobieństwa muzyczne i wizualne widać na pierwszy rzut oka). Mowa oczywiście o Śliwie, który od kilku lat jest pod skrzydłem RPS Enterteyment i nie zanosi się na to, aby jego kariera miała nabrać nagłego zwrotu.

peja śliwa

Sytuacja PIHa jest zgoła odmienna. Mam wrażenie, że w ostatnim roku emocją, która mu najczęściej towarzyszyła była frustracja. Raper nadal jest w konflikcie z innymi białostockimi artystami, co bardzo mocno nadwyrężyło jego wizerunek. Zaowocowało to też przepływem fanów. Na wszystkim najwięcej zyskał Bezczel, który jest młodszą i bardziej „świeżą” wersją Piechockiego. Raperowi nie pomogło także odejście ze Step Records. Wydanie płyty własnym sumptem zaowocowało bardzo słabą sprzedażą. „Kino nocne” zadebiutowało na 12 miejscu OLIS, by zaledwie tydzień później spaść na 40 pozycję. Dla porównania wydana rok wcześniej ostatnia część „Dowodu Rzeczowego” debiutowała na 2 miejscu tego zestawienia. Na domiar złego rok zakończył się ekscesem na koncercie Quebonafide, który został bardzo źle odebrany zarówno przez obecnych na miejscu jak i tych, którzy obejrzeli to na YouTube.

Tylko od nich samych zależy jak długo będą chcieli „formalnie” ciągnąć swoje kariery. Wydaje mi się, że dla słuchaczy dobiegły one już końca.

Drugą, zupełnie przeciwległą grupą są raperzy wykorzystujący aktualnie panujące trendy. Udaje im się odnaleźć w coraz dynamiczniej rozwijającej się kulturze. Ryzykują dużo, ale nie mają zamiaru się poddawać. Najlepszymi reprezentantami tej ścieżki są Tede oraz Borixon. Obaj przeżywają drugą młodość, co doskonale słychać na płytach, widać na teledyskach, oraz można zaobserwować na  niebanalnie prowadzonych kanałach social media. Zarówno warszawiakowi jak i kielczaninowi udało się oczarować młodych słuchaczy (których gusta mają największe znaczenie w sprzedaży), ale także nie zrazić mocno tych, którzy nie słuchają ich od „Elliminati” i „Rap Not Dead”. Pomimo, że obaj idą w odmiennych kierunkach (z wieprza zrobił się dzik, a Borixon porzucił sportowy tryb życia na rzecz grubych kresek) to skutecznie docierają do zachwyconych nimi fanów.

tede borixon

To najbardziej ryzykowna droga, ale stawka wydaje się być warta wzięcia udziału w grze. Ciekawi mnie tylko na jak wiele starczy im jeszcze sił i kiedy przestanie im się udawać robić to, co w danej chwili cieszy się największą popularnością wśród słuchaczy. Poczekamy, zobaczymy.

Trzecia, najtrudniejsza, ale najbardziej stabilna droga to balansowanie na granicy klasyki i nowości. Złoty środek, o który bardzo ciężko. Tutaj na myśl jako pierwszy przychodzi mi Wojtek Sokół. Raper nigdy nie dokonał drastycznej zmiany w swojej twórczości, nie odciął się od korzeni, jednak udaje mu się nadal równomiernie zaspokajać wszystkie grupy słuchaczy. Jak? Wystarczy umiejętnie łączyć  przeszłość oraz przyszłość. Doskonałym przykładem są produkcje na „Czarnej, białej magii”. Sokołowi udało się współpracować zarówno z DJ Premierem jak i SpaceGhostPurrpem, producentami reprezentującymi zupełnie odmienne oblicza rapu. To wszystko spotyka się z dużym zainteresowaniem oraz przychylnością ze strony odbiorców. Sokół nie miał również problemu aby nagrywając remix „Szacunku” Molesty do współpracy zaprosić Quebonafide oraz PRO8L3M. Niedawno nagrał z Bonusem RPK, a dziś oficjalnie spropsował Sentino. Jak łatwo się domyślić  dla raperów z pierwszej grupy byłoby to zbyt wiele.

Sokół funkcjonowanie tego biznesu zna od podszewki i wie na jaką kartę należy w danej chwili podstawić aby regularnie zyskiwać w oczach jak najszerszej grupy słuchaczy. 

sentino

Drugim bardzo dobrym przykładem jest Włodi. Raper wrócił po prawie 10 latach nagrywając świetny i bardzo dobrze odebrany krążek. To co najmniej zaskakujące, ponieważ nie pamiętam aby taka sytuacja miała miejsce w historii polskiego rapu. Okazało się, że chłodny, klasyczny wokal warszawiaka doskonale współgra z bitami, które ciężko określić jako klasyczne. Raper ma także bardzo rozsądne podejście do sprawy kolejnego albumu Molesty:

„Nagraliśmy jeden nowy numer, trzy kolejne są na warsztacie. Powiedzieliśmy sobie, że robimy nowe kawałki, ale nie daliśmy sobie terminu na nagranie płyty. Uważam, że jeżeli Molesta Ewenement miałaby wydać coś nowego, to musiałaby to być płyta, która odpowiada statusowi tego zespołu. Jak to nie będzie nic spektakularnego, to lepiej nie nagrywać, niż wypuścić gniota” (cyt. Gazeta Stołeczna).

W tej grupie z pewnością powinien znaleźć się też DonGuralesko. Pomimo tego, że poznański raper co jakiś czas zwiastuje koniec kariery, to nagrywa kolejne dobrze odbieranie krążki. Giovanni Dziadzia nigdy nie zmienił swoich braggowych upodobań, ale żaden z jego albumów nie jest kalką poprzedniego. Raper bawi się swoim kolorowym wizerunkiem, a to zwyczajnie podoba się słuchaczom. Nie ma także problemu z odnalezieniem wspólnego języka z raperami młodego pokolenia.

Blisko czterdziestki jest także Sobota. Chropowaty głos reprezentanta Stoprocent od zawsze idealnie sprawdza się w bangerowej stylistyce (nie bez przyczyny „X Przykazań” nie zaskoczyło tak dobrze jak poprzednie krążki). To z kolei automatycznie gwarantuje świeżość. Mało kto ma taką łatwość w robieniu tanecznych hitów (połowę sukcesu dają tutaj bity Matheo, które od lat regularnie wyprzedzają polską scenę).

Kończąc muszę wspomnieć o OSTRym. Żadna z jego ostatnich płyt do mnie nie trafiła. Byłem już pewien, że mielizna na której ugrzązł wciągnęła go na stałe. I co? Okazało się, że gorzka refleksja nad patową sytuacją może dać świetne rezultaty. Pewnie większość z Was się z tym nie zgodzi, ale „Podróż zwana życiem” byłaby dobrą wisienką na torcie. Nie od nas to jednak zależy, bo jak napisałem we wstępie „trudno jednak jest się rozstać z rzeczą, która towarzyszyła im co najmniej przez połowę życia, i którą zapewne darzą szczerą miłością.”

„Nie starzeje się ten, kto nie ma na to czasu”. Wydaje mi się, że w tym krótkim cytacie można doszukać się przepisu na wieloletni sukces. Dopóki nie stanie się w miejscu i głowa będzie pełna pomysłów, to zawsze wzbudzi się ciekawość odbiorców. Nie sztuką jest powtarzać bezpieczne schematy, sztuką jest, pomimo wielu lat na scenie, móc zaskakiwać.