Zacznę od tematu, który wydaje mi się muzycznie najważniejszy. W refrenie do „So large” rzuciłeś wersy, które poważnie wystraszyły wielu Twoich fanów. Kiedy w zeszłym miesiącu rozmawiałem z Biszem, on również wspomniał o Twoich planach związanych z zakończeniem kariery. Jak bardzo powinniśmy się martwić?

Miło mi słyszeć, że podoba Ci się to, co wychodzi spod mojej ręki. Nie uważam jednak, że brak mojej obecności  na scenie pozbawi ją czegoś co można okreslić mianem cennego. W moim wypadku aktywny udział w tworzeniu polskojęzycznej odsłony rapu okazał się bardzo podobny – tak w przebiegu jak i skutkach- do życia w samotności. Na początku euforia uskrzydla Cię niemal dosłownie i czerpiesz garściami z możliwości, jakie otwierają się przed Tobą każdego dnia; przekraczasz kolejne granice z impetem muscle carów, jesteś niezniszczalny i w zasadzie utwierdzasz się tylko w przekonaniu, że przecież tak naprawdę nie ma czego przekraczać. Podczas mojej kilkunastoletniej, oczywiście z dłuższymi lub krótszymi przerwami, wędrówki przez jeden wielki burdel z dobrze zaopatrzonym barem zdarzało mi się latać względnie wysoko a pułap poznawałem po sile z jaką upadałem raz za kurwa razem. Jedna rzecz, jakiej nauczył mnie ten proces to świadomość, że życie tu jest dla nas, nigdy odwrotnie. Zrozumiałem, że nie powinienem iść na kompromis z żadną zajawką, używką, z żadnym człowiekiem jeżeli mnie wkurwia, zasmuca czy zawodzi na dłuższą metę. To, jak pewnie wiesz (nie mam pewności co do reszty moich ekhm, fanów) nazywa się refleksja. I ona przychodzi po euforii. I takie życie kurwa: euforia, refleksja, euforia, refleksja. W większości wypadków jest tak, że w końcu musisz wybrać. Nie w moim: ja dalej chcę tak żyć ale rap nie daje mi juz żadnej z nich. Jest tylko środkiem do opisywania jednej czy drugiej; jest werbalizacją moich emocji/wniosków, do jakich dochodzę. Jest mi wciąż niezbędny bo cały czas czuję potrzebę opowiadania o tym w formie, którą szanuję za bezmiar możliwości w obrębie wyrażania siebie właśnie. To, z kolei, nazywa się profesjonalizm i ja nie chcę już dawać zwrotek kipiących skrajnymi dla słuchacza wrażeniami, dla mnie to jest dość, kurwa, niestosowne. Plan jest taki: Rap Addix na pewno, LP z Młodzikiem na pewno, Biszunia i Leha również spotkam na muzycznej ścieżce i się po niej przejdziemy we trójkę jak po ulicach Preston podczas ich u mnie wizyty. To co stanie się później jest tajemnicą nawet dla mnie. Na pewno rezygnuję z featów, bo to jest nieosiągalny dla mnie poziom luksusu. Nie mam czasu, obowiązki zawodowe pożerają mi większość dnia i nawet nie marzę o skuteczności jaką osiągałem na tym polu kilka lat wcześniej. Jeżeli po upływie tego roku w którymś momencie poczuję, że chcę nagrać album to się to stanie, natomiast nie wiem czy poczuję. Proste a trudne.

Hmm… Nawet ta odpowiedź jest potwierdzeniem „etapu refleksji”. Nie ukrywam, że spodziewałem się luźnej, może trochę chaotycznej (nie mniej jednak solidnej) odpowiedzi, a dostałem kawał przemyślanej, poukładanej prawdy życiowej. Czy właściwie nie w tym kryje się Twoja siła? Że osiągając wysoki poziom zrobiłeś prawdziwe porządki w głowie? W przeciwieństwie do wielu, którzy robią rap dla cyferek, albo pod publiczkę Ty robisz to dla siebie i nie wstydzisz się bycia „Krulem”.

Robienie rapu dla pieniędzy nie jest niczym złym, wręcz przeciwnie. Jeżeli umiesz to robić i poświęcasz swój czas na stworzenie rzeczy dopracowanych to dlaczego miałbyś/miałabyś robić to za darmo? Polecam wywiad z Bustą w którym mówi, że on żyje w studio. Robi tak dlatego, że – według niego – chuj by go strzelił gdyby zmarnował czas jaki mógł przeznaczyć na pracę robiąc rzeczy kompletnie niezwiązane z próbami poprawienia poziomu swojego życia. Ostatnio przebrnąłem przez setki wypowiedzi raperów z USA i, według mnie, pieniądze rozwinęły ich w piękny sposób. Są opanowani, elokwentni, każdy z nich traktuje swoje produkcje jak biznes, o który walczy, o który dba, który jest dla niego źródłem szczęścia. Chciałbym, żeby ludzie, za których jestem odpowiedzialny w robocie mieli tak rozbudowane poczucie etyki pracy. Ich zaangażowanie przekłada się bezpośrednio na jakość produkcji i to jest kurewsko piękna rzecz w ramach obserwacji, parafrazując inną wypowiedź Busty właśnie. Polska scena rapowa nie posiada takiego instynktu. Wynika to z faktu, że od dziecka masz tam względnie przejebane i pieniądze są zawsze problemem. W Stanach możesz wyżyć spokojnie z gościnek czy egzystencji w podziemiu bo stawki są, jak na polskie warunki, niebotyczne. W amerykańskich realiach robiąc rap niezależnie latasz fajną furą, masz chatę, masz wyjebane. Podobnie jest w Niemczech, podobnie we Francji. W Polsce nigdy tak kurwa nie będzie bo najpierw zniknęliśmy z mapy, potem zagazowano nam inteligencję a następnie napierdalano czerwonym batem przez 4 dekady. Taki układ generuje ogromny dysonans między przedstawicielami warstw, no nie oszukujmy się kurwa, wyższych a klasami od średniej w dół. Ja, na przykład, mam ojca ślusarza a matkę technika chemika (podwójny i mi tego nie zabierzesz), uważam się za przedstawiciela proletariatu i to zdanie ma uspokoić wszystkich jebanych idiotów, którzy nie zrozumieli poprzedniego: chodzi mi o to, że ciągła walka o byt odziera Cię z ludzkich odruchów. Polski rap to jest kurwa rynsztok, jeżeli chodzi o zasady. Patent jest taki, że nagrywasz album, który ssie kutasa pod każdym względem i wciskasz go dzieciakom jako dobry produkt. One to łykają, BO TO DZIECI, tłumnie zwalają się na koncerty i potem piszesz komuś, kto wytyka ci oczywistą chujowość „SPRAWDŹ KURWO ILU MAM FANÓW TO NIE MOŻE BYĆ CHUJOWE”. No więc oczywiście jest, idioto, ”Ich Troje” sprzedali miliony płyt i mogliby powiedzieć Ci to samo i jestem zażenowany, że się mnie zmusza do używania argumentów takiego kalibru. Co do porządków w głowie, to ja dopiero zabieram się za tę czynność: jestem w trakcie przeprowadzki bo w kawalerce zdziczałem i zacząłem krzywdzić ludzi przez wyobcowanie. Jeżeli chodzi o robienie rapu dla siebie to tak, jasne, że od zawsze tak było. Ja po prostu uważam, że rachunki, które płacę nie powinny zależeć od moich tekstów bo to, patrząc na sposób w jaki je piszę i nagrywam, jest zbyt niestabilne.  W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy zmieniło się to trochę bo w Rap Addix jesteśmy ze sobą już tak blisko, że robię to głównie dla nich. Wydaje mi się, że nie można być już bliżej ale przecież nie ma granic, także codziennie odkrywamy nowe rewelacje na swój temat. I to jest moja siła: w momentach krytycznych zawsze pojawia się ktoś, kto zmienia moje życie i uważam, że los, z jakiegoś powodu, przez większość czasu, był dla mnie więcej niż łaskawy. Aha, i nie podoba mi się ton Twojego pytania: narzuca charakter odpowiedzi a to w dziennikarstwie jest tanią zagrywką.

banerpolitolog

Jasne, że wypłata z rapu nie jest niczym złym, dopóki nie prowadzi do karykaturowania go. Najtrudniej jest z wykonaniem pierwszego i podstawowego kroku, o którym mówisz czyli „stworzenia rzeczy dopracowanych”. Liczba fanów na portalach społecznościowych stała się wyznacznikiem rzekomej pozycji i wpływa bezpośrednio na inne cyferki. Dzięki temu w tym roku dostaniemy rekordową liczbę wtórnych i słabych płyt w pięknych opakowaniach. Myślisz, że ta bańka w końcu pęknie? Co do amerykańskiego podwórka, to mam wrażenie, że mimo wszystko mówisz o wąskim wycinku sceny i skupiasz się raczej na starszych i dojrzałych emocjonalnie raperach (jasne, jest Kendrick i kilku innych młodych gości, którzy mają poukładane w głowach).

PS. Możesz być spokojny, żadne pytanie nie jest i nie ma być tanią, dziennikarską zagrywką. Nie lubię utartych schematów.

Polskojęzyczny rap przyzwyczaił mnie do chujowych produkcji na tyle, że po prostu sprawdzam już tylko single, które z reguły wyłączam po kilkunastu sekundach. Jest kilka wyjątków, kilku, przepraszam, ludzi, których płyty zawsze odsłuchuję w całości i podejrzewam, że nigdy się to nie zmieni z racji szacunku, jakim darzę ich twórczość a czasem ich samych jako właśnie ludzi ponieważ miałem szczęście poznać ich osobiście. Według mnie jedną z przyczyn tak niskiego poziomu mainstreamowych albumów w naszym kraju jest to, co piętnował Sokół w wywiadzie w którymś z papierowych ”Ślizgów”. Chodzi mi o kumoterstwo i robienie wspólnych rzeczy na polu muzycznym tylko ze względu na przyjaźń czy po prostu wzajemne rozumienie się prywatnie. Uważam takie podejście za niesprawiedliwe w kontekście rozwoju sceny bo to, że nagrywasz album z kimś kogo cenisz sobie jako człowieka wpływa dość poważnie na jego jakość w sytuacji, kiedy twojemu przyjacielowi, bliskiemu znajomemu, nie wiem kurwa, obojętnie: ziomkowi brakuje talentu czy po prostu spadła mu forma z przyczyn od niego/niej niezależnych. Z jednej strony to jest piękna sytuacja bo dla Ciebie to jest kolejny etap rozwoju emocjonalnego ale dla sceny to krzywda. I na tym polega paradoks w rapie: od zawsze rządził się własnymi prawami i ja przestałem temu przeciwdziałać. Jest mi to kurwa obojętne, reprezentuję własną szkołę myślenia i jej fundamenty okazały się znajdować we wspólnym zbiorze z tymi, które reprezentują Soulpete, Junes, Kidd, Jeżozwierz, Ace, Młodzik, Elhuana, Bisz, Szops czy Dwa Sławy. Trzymam się z nimi bo nigdy nie przestanę wierzyć w słuszność swoich poglądów. Analogicznie Fokus czy ktoś tam, to naprawdę bez znaczenia, zajebie kolejną-według mnie- chujnię bo wierzy w swoje. Z zewnątrz wygląda to jak błędne koło ale rap od zawsze był domeną facetów i to jest kurwa rywalizacja. Tylko i aż tyle. Bańka, o której mówisz nie pęknie nigdy bo pokolenie słuchaczy podatnych na kulturę hip-hopową zmienia się częściej niż co 18 lat i kiedy odchodzą odbiorcy dojrzali do tego, żeby odejść, w odwodzie masz studentów, licealistów i gimbazę, czyli tak naprawdę tracąc jednego/jedną wciąż możesz liczyć na trzech/ troje. Rap zawsze będzie się opłacał dzięki swojej dynamice. Jest na tyle plastyczny, że przetrwał erę Lil’ Johna. To jest dla mnie jeden z cudów tej kultury: kiedy spotkał nas zalew tego badziewia z południa Stanów straciłem nadzieję i wkurwiłem się na tyle, że oparłem wszystkie swoje teksty na nienawiści. Okazuje się, że to był tylko etap w rozwoju rapu jako gatunku. Wciąż uważam go za jeden z najmniej wymagających, jeżeli chodzi o kompozycję ale nie przestaje mnie zaskakiwać umiejętnością adaptacji. Kilka lat po tym gównie z Houston przyszedł Kendrick, Pusha T nagrał solo, Yelawolf wpierdolił się na scenę jak król i oni to wszystko zrobili bez przypału, bez żenady. Nie jestem entuzjastą nowych produkcji bo jestem oldskulowcem i mnie dalej jara Rakim ale raperzy, których wymieniłem przed chwilą, potrafią oszołomić wyobraźnią a jadą przecież na bitach robionych na południową modłę. To z jednej strony jest piękne, z drugiej karykaturalne ale dla mnie rap nie istnieje bez sprzeczności, on wtedy nie ma sensu. Tak, jeśli chodzi o wywiady to odnosiłem się do starych wyg: stali się majestatyczni a ja bardzo lubię ten rodzaj świadomości.

Dużo piszesz o relacjach ze swoimi ludźmi. Jak na więzi pomiędzy członkami Rap Addix wpłynął koncert we Wrocławiu? 

Piszę dużo bo to teraz duża część mojego życia. Wpłynął tak, że było darcie mordy kilka godzin i dawno zapomnieliśmy, normalne chłopaki nie żadne odmieńce.

Myślisz o powrocie do kraju? Co mogłoby przybliżyć Cię do podjęcia takiej decyzji?

Wrócę do Polski na starość, kiedy zrobię się sentymentalny i zacznie mi zależeć na górskich krajobrazach. Według mnie każdy człowiek z IQ powyżej średniej januszowej powinien stamtąd spierdalać pierwszym samolotem. Obojętnie gdzie: świat, jakby to nie brzmiało, stoi otworem i trzeba z tego korzystać. Australia, Nowa Zelandia, UK, Stany, Kanada… OBOJĘTNIE: po prostu kurwa wyjedź. Zrób to. Zobaczysz ludzi, którzy mijając Cię uśmiechają się serdecznie, nie chodzi im o nic szczególnego oprócz komfortu w ich życiu. Są nastawieni do Ciebie przyjaźnie, nikt nie chce zrobić Cię w chuja bo każdy ma się dobrze, każdy cieszy się Twoimi sukcesami bo sam je odnosi. Polska nie jest krajem, w którym chciałbym wychować dzieci. Dla mnie to po prostu poligon, który przygotowuje Cię do dorosłego życia i ja jestem wdzięczny za to co było mi dane przeżyć, natomiast nie uważam się za żołnierza i pierdolę zawodowy hardkor z wiecznym poczuciem niepewności. Sram na sytuację, gdzie muszę mówić do szefa per ”pan”: mówię do swojego po imieniu a on wpada do mojego biura pogadać o pogodzie, nowej podłodze czy moim mieszkaniu i tak budujemy swoją relację. Nie czekam na badania 6 miesięcy, w sklepie zawsze dostaję uśmiech i go odwzajemniam, pytam co się zmieniło i kupując bułkę spędzam pięć minut na rozmowie ze sprzedawczynią a ludzie stojący za mną nie wkurwiają się bo to jest normalna sytuacja. Urzędnicy pomagają Ci jak mogą w założeniu własnej działalności dlatego, że to jest w interesie miasta i każdy ogarnia tak, żeby wynik waszych działań przyniósł zysk. Nikt Cię tu kurwa nie zamknie za jaranie zielska w parku. Policja podchodzi, mówi, że chłopaki no weźcie nie odpierdalajcie bo dzieci się bawią obok i sobie idzie. Nikt nie spisuje Cię za picie browca na przystanku, nikt w ogóle się do Ciebie za nic nie przypierdala, wręcz przeciwnie: czekając na autobus do domu spotykałem dziesiątki zawodników z dziarami na czole, napierdolonych sztajmesów bez zębów, od których spokojnie dostałbym wtedy sążny wpierdol. Natomiast im nigdy nie chodziło o to, żeby ojebać mnie z telefonu czy siana. Oni opowiadają (wciąż ich spotykam) mi kawały o klubach, którym ślą chuj w dupę, opowiadają o kobietach, pogodzie, chuj wie czym i wszystko zawsze kończy się żartem. Oczywiście każdy ma swoje problemy i na nie narzeka, ale tutaj wszystko zbiega się do błyskotliwego punchline’u a nie wiecznej eskalacji chujowości sytuacji, w której się znajdujesz. Nie wracam do kraju swojego pochodzenia: wyrosłem z martyrologii; uważam, że euforia generowana przez wspólne poczucie krzywdy jest drogą donikąd i trzeba być idiotą, żeby tego nie widzieć.

Zatem jestem idiotą. Albo półidiotą, bo daleko mi do poczucia krzywdy, ale swoje widzę, a i tak wyjechać na stałe nie chcę. Rozumiem to o czym piszesz, a w pewnym stopniu nawet mogę przyznać Ci rację. Jednak nie ma u mnie zgody na taką generalizację i sprowadzenie wszystkiego do dychotomii „zła Polska- dobra zagranica”. Nie zabraniam nikomu wyjeżdżać. Sam z pewnością też przeżyję swoją zagraniczną przygodę, tylko że nie zrobię tego dlatego, żeby stąd uciec, ale po prostu by doświadczyć czegoś innego (nie lepszego lub gorszego, po prostu innego). Tak, mamy wiele niepoukładanych spraw. Tak, wiele rzeczy mnie irytuje. Tak, jestem tu szczęśliwy. Czy bierzesz pod uwagę fakt, że tak jak Tobie jest tam dobrze, innym może być dobrze tutaj?

Oczywiście, że biorę to pod uwagę natomiast musisz pamiętać, że wszystkie moje wypowiedzi są skrajnie subiektywne: rodzą je wnioski jakie wyciągnąłem z moich osobistych doświadczeń i mówię tylko za siebie. Pozwól mi natomiast zauważyć, że codziennie spędzam kilka godzin rozmawiając z przyjaciółmi z Polski i ich obserwacje nie różnią się absolutnie niczym od moich. Mówię tu oczywiście o sytuacji w kraju, nie poza jego granicami. Jeżeli masz szczęście odnajdywać się w polskiej rzeczywistości w sposób, który wypełnia Twoje życie satysfakcją to życzę Ci jej naddatku i trzymam kciuki za taki właśnie bieg wydarzeń. Po drugie, wydaje mi się, że nie zrozumiałeś do końca o czym mówię ale to moja wina: powinienem wyrażać się jaśniej, wybacz. Nie zrozum mnie źle: ja kocham Polskę, mam tam setki miejsc, które są dla mnie szczególne i o wiele mniej osób, które znaczą dla mnie o wiele więcej. Ja bardzo przywiązuję się do miejscówek bo ludzie, którymi się otaczam zawsze sprawiają, że nasze melanże/spacery/bójki/cokolwiek są szczególne i dostarczają mi barwnych, wielowymiarowych wspomnień. Mam tak od dziecka i np. do tej pory wchodząc w jedną z bram w Zgorzelcu czuję dokładnie to samo co przed piętnastoma laty kiedy musiałem zaopatrzyć osiedle na własną rękę. To są intensywne przeżycia i zawsze tak było. Zawsze podlewane były polską kulturą i wszystkimi aspektami polskiej codzienności, złożonością naszego języka i miliardem jego rejestrów. Ja kocham Polskę, natomiast nienawidzę jej za spaczoną definicję solidarności. Polacy są zawsze na jednym albo drugim końcu wykresu. Jeżeli mamy w chuj przejebane to łączymy się w bólu i wtedy miłość, braterstwo, honor i dobre uczynki osiągają poziom ”Pachnidła”. Jeżeli nam dobrze to stajemy się podejrzliwi i nieufni: COŚ JEST KURWA NIE TAK ZIOM, NIE MA NIC ZA DARMO, KTOŚ NAS WALI W DUPĘ NA COŚ WIEM TO BANKOWO TAKA FAZA DAWAJ ROZKMINIMY. I zaczyna się jebane januszowanie. Nienawidzę tak ekstremalnego podejścia do życia, natomiast wcześniej wyjaśniłem czemu ono takie jest i ja się nie dziwię nikomu kto reaguje w ten sposób. To się nazywa ewolucja i tego nie powstrzymasz. Adaptujesz się do warunków a bagaż doświadczeń kształtuje rodzaj tej adaptacji. Mnie to po prostu wkurwia: miałem tego dość i musiałem coś z tym zrobić. Nie mogłem tego zmienić więc zmieniłem otoczenie. To był dla mnie ważny krok. Darwinistycznie.

Do tego o czym rozmawiamy niedawno nawiązał raper Wudoe. W numerze z nadchodzącego Kodexu poświęcił Tobie praktycznie całą zwrotkę. Planujesz odpowiedź?

Wena nawiązał do tego o czym mówię w kontekście pieniędzy, także nie widzę związku z moją wcześniejszą wypowiedzią. Nie poświęcił mi całej zwrotki tylko cztery wersy gdzie nie wymienia mnie nawet z ksywy a potem tłumaczy się z tego w kolejnych czterech. Gdybym miał odpowiadać na każdą zamgloną zaczepkę rapowaną pod rzekomo moim adresem, z braku czasu musiałbym zrezygnować z czyszczenia swoich airmaxów a na to pozwolić sobie nie mogę.

Wydaje mi się, że nie jest to „zamglona zaczepka”. Pierwsze dwanaście wersów to niejako przygotowanie na cztery ostatnie, które są według mnie wystarczająco spersonalizowane: „Jestem prosem nie mam czasu dla laików. Pewnie też bym emigrował gdybym nie zarabiał kwitu. Z takim stażem, chcesz to mnie rozliczaj z ciężkiej pracy. Za każdą godzinę w studiu, każdy wers i energię z trasy”. Nie chcę podjudzać, ale Ślizg „zapłonął”. Przeczytałem nawet, że według niektórych forumowiczów byłby to beef marzeń. Wygląda jednak na to, że oboje nie macie na siebie czasu. Zapytam więc jak z perspektywy czasu oceniasz konflikt z Solarem? Co myślisz o ostatnich akcjach duetu S/B, który do pary z Tombem odgrzewa konflikt z PeeRZetem?

To co myślę o solarze dawno położyłem na bitach i nie mam zamiaru do tego wracać. Konflikt z Peerzetem to, w przypadku solara, samobójstwo także ja bym odradzał.

Dzięki za rozmowę.

banerpolitolog