Jesteś książkowym przykładem potwierdzającym zasadność istnienia mojego bloga. Nigdy nie unikałeś trudnych społeczno-politycznych tematów, wręcz wychodziłeś im naprzeciw. Skąd to zaangażowanie?

Głównie stąd, że to są po prostu sprawy, które nas dotyczą. To, kto zasiada w sejmie, jakie decyzje podejmują członkowie rządu, czego dotyczą uchwały organów samorządu – to wszystko ma, niestety, niemały wpływ na nasze życie. I okoliczność, że jestem jak najgorszego zdania o wszystkich dokładnie ugrupowaniach politycznych i o wszystkich niemal politykach, nie ma tu nic do rzeczy. Zresztą; przez lata pielęgnowałem w sobie zainteresowanie tym, co się dzieje wokół mnie i żaden premier czy przewodniczący tego nie zmienią. Niedoczekanie.

Dużą część ostatniej płyty poświęciłeś tzw. „pokoleniu franka szwajcarskiego”. Czy z perspektywy czasu widzisz zauważyłeś jakieś pozytywne zmiany?

W sprawie naszego pokolenia nie popadałbym – mimo wszystko – w histerię. My po prostu generalnie trochę później dojrzewamy, co nie znaczy, że nie dojrzejemy nigdy. Ostatnio zauważyłem, że moi rówieśnicy zaczęli już narzekać na następne, młodsze pokolenie, w stylu: za naszych czasów to było nie do pomyślenia. To znamienne; nadchodzi powoli dzień, w którym – wzorem poprzednich pokoleń – przestaniemy nadążać za światem.

A czy zmiany w państwie idą w dobrą stronę? Czy jest jakikolwiek promyk nadziei, że temu pokoleniu będzie łatwiej?

A i owszem; będzie, i to nie ze względu na polityków, ale z tego powodu, że sami zaczynamy się interesować życiem publicznym i zdajemy sobie coraz większą sprawę z naszej siły oddziaływania. Widać to było już przy protestach ws. ACTA – mimo że mało kto zadał sobie trud przejrzenia tej umowy, nie mówiąc już o tym, że większość nie do końca rozumiała o co chodzi. Teraz pół Polski dostaje wystawione zgodnie z prawem upomnienia wzywające do uregulowania należności za abonament RTV. I niewykluczone, to będzie powodem następnej wielkiej fali oburzenia, która zrodzi się gdzieś na styku realu i wirtualu i skończy się jakąś formą abolicji. Nic tylko czekać.

W wywiadzie dla Przekroju dosadnie scharakteryzowałeś polską scenę polityczną. Tuska określiłeś mianem sztukmistrza. W odpowiedzi na rosnące poparcie dla PiSu profesor Hartmann napisał na Twitterze: Tusku, k..a, zrób coś! Obiecaj ludziom lody albo co. Czyżby sztukmistrz stracił zdolność do oczarowywania wyborców?

Zauważyłeś pewnie, że każdy polityk, od pierwszego dnia piastowania swojego urzędu zaczyna cierpieć na postępującą ślepotę. To normalne i powszechne; ludzie władzy nie są w stanie widzieć z taką ostrością problemów tzw. zwykłych obywateli, a z czasem w ogóle przestają widzieć cokolwiek. Poza tym dochodzi choroba władzy, ona się też z czasem rozrasta i, naprawdę, nie ma ludzi na nią zaszczepionych. Dochodzi więc do takiej sytuacji, w której politykom zależy właściwie wyłącznie na utrzymaniu władzy – jeżeli ją sprawują, albo na jej odzyskaniu – jeżeli akurat są w opozycji. Może to truizm, ale warto o nim pamiętać, bo zbyt często dajemy się nabrać na maski dobrotliwych mężów stanu i chwytliwe hasła.

Czy uważasz, że polscy raperzy będą kiedykolwiek w stanie włączyć się w kampanię wyborczą na rzecz konkretnego kandydata, tak jak robią to artyści w USA?

Mam nadzieję, że nie. Każdy ma prawo do poglądów, ale przestrzegałbym przed publicznym popieraniem konkretnych kandydatów. To jest zawsze ryzykowna inwestycja.