2014 rozkręca się powoli, ale mam wrażenie, że to cisza przed burzą. Burzą, która przyniesie pożądane oczyszczenie. Powietrze jest coraz gęstsze, a co za tym idzie zaczynamy powoli dusić się nadmierną ilością płytowych premier. Duszą się nawet sami raperzy. Jedni otwarcie mówią o wycięciu w pień przeciwników, a drudzy próbując nadążyć za trendami zmieniają swój styl o 180 stopni. Objętość pompowanego przezeń balonu zaczyna się jednak powoli kończyć.

Dlaczego o tym piszę akurat w tej recenzji? Otóż tutaj mamy do czynienia z pewnego rodzaju fenomenem, który nieprzypadkowo nazywa siebie ostatnim sarmatą. Wiecie co było charakterystyczne dla sarmacji? Oprócz tego, że nie wylewali za kołnierz, to cenili sobie wolność, odwagę i życie towarzyskie. W obyciu pomagał im fakt, iż sami byli synergią kultur Wschodu i Zachodu. Uwierzcie, ale do nikogo bardziej niż do Abla nie pasuje to określenie. Raper mieszkający na pograniczu i wychowany na niemieckim MTV, idealnie łączy w sobie wspomniane cechy. Mniej więcej kiedy zaczynała się tendencja spadkowa Jeden Osiem L, Abel do swoich numerów wplatał hasztagi. Niestety pomimo unikalnego stylu, przez następne lata raperowi nie udało się wypłynąć na szerokie wody. Nie pomogło nawet członkostwo w Wielkie Joł. Członek Smagalaz dalej jednak szlifował swoją stylówę, aby po latach spędzonych w podziemiu w końcu spojrzeć na nas groźnym wzrokiem z okładki legalnego debiutu.

Ten wzrok nadal pozostaje w tyle głowy podczas słuchania klimatycznego otwarcia. Zaczyna lektor: Mój kraj idzie w przód, ale  z małą obsuwą. A my nie chcemy już spuszczać głów jak o nas mówią. Polska mentalność.. Za nią by nie umarł Jezus. Umarł za to papież i pewnie miał ubaw z pogrzebu. Cóż, tu już nie jest śmieszne […] bo to pokolenie wielbi regres segregując go w genach. W połowie, do głosu dochodzi Abel, który w towarzystwie skrzypiec dystansuje się od reszty sceny. Dostaje się także słuchaczom, których wiedza kończy się wraz z brakiem WiFi.

W drugim numerze dostaję dokładnie to czego się spodziewałem i na co po cichu liczyłem. Metaforyczna moda na sukces na bicie, przy którym można się nieźle wyskakać to esencja rapu słubiczanina. Na nasze szczęście Abel obrał tę drogę na prawie całym krążku. Zalana kwasem Atlantyda (Jordah, co za bit!), taneczny Mazeltov, zadziorny Abel, czy całkowicie odjechany Abramovic są tego najlepszymi przykładami. W dwóch numerach, Noc i dzień oraz Marzycel raper zwalnia i pokazuje się nam z zupełnie innej, spokojniejsze (ale równie dobrej) strony.

Brawa dla producenta, który zgrabnie połączył nowoczesne elektroniczne podkłady z często przewijającymi się instrumentami. Te od razu przywodzą nam na myśl sarmacki barok. Wszystkiemu smaku dodają refreny przeplatane damskim wokalem i trzy dobre gościnne zwrotki. Z tego miejsca pozdrawiam krytyków Gonix, która znowu wleciała z fajną zwrotką. Tede? Dobrze wiecie czego się spodziewać po zeszłym roku i styczniowym Elliminatejp. Na płycie pojawia się jeszcze Bebsky, z którym Abel od dawna tworzy zgrany duet.

Ostatni Sarmata bardzo dobrze wyważył proporcje, w efekcie czego jestem nasycony i na deser najchętniej znów zjadłbym.. obiad. Abel, mam jednak jedną prośbę.. Bierz garściami fejm na jaki od dawna zasługujesz.

PS. Jak trafnie ktoś zauważył na Facebooku, w WJ wystarcza dwóch raperów, żeby mogli zdominować polską scenę. Na tą chwilę nie sposób się nie zgodzić. Ich znakomita passa trwa w najlepsze. I niech się nie kończy.

Startuję w konkursie Blog Roku 2013. Jeżeli chcesz wesprzeć moją kandydaturę, wyślij sms o treści E00122 na numer 7122. Wiadomość kosztuje jedyne 1,23 zł (cała kwota trafia na cele charytatywne). Szczegóły znajdziesz tutaj